Gdy byłam młodą aspirantką i po raz pierwszy usłyszałam motto ks. Bosko ”Da mihi animas, caetera tolle”, wydawało mi się, że jest to program życia dla osoby, która zdecydowała się żyć na pustyni, pozbawiona wszystkiego, nawet rzeczy niezbędnych. W pewnym sensie mnie przerażał i mówiłam sobie: „Nigdy nie będę jak ks. Bosko. To dla mnie zbyt wielkie. On mógł tak powiedzieć, ponieważ był księdzem i już pozostawił sprawy materialne, ale dla nas które żyjemy w świecie, musi być inaczej. Wydawało mi się to nieosiągalne, program po ludzku niemożliwy do realizacji: chcieć zrezygnować z wszystkiego?... Przynajmniej cokolwiek chciałabym mieć!... W każdym wypadku byłam daleka od tego, by móc powiedzieć „resztę zabierz”! W tamtym czasie moje serce było jeszcze przyklejone do rzeczy materialnych: chciałam budować swoją przyszłość w sposób stabilny i pewny. Mój sposób kochania był jeszcze niedojrzały, byłam pełna siebie, czasem egoistyczna: chciałam kochać, ale nie ryzykując zbyt wiele!
Często słyszałam ludzi, którzy mi mówili: „Myśl trochę także o sobie”. Kiedy powiedziałam Bogu „Ofiaruję się całkowicie Tobie… (chcę) żyć w pełni Ewangelią pośród świata”, On we mnie uwierzył. On zaakceptował tę ofiarę i ruszył w drogę razem ze mną. I tak, podczas drogi, doświadczając cierpienia jakie niesie ze sobą miłość, akceptując wyrzeczenie się rzeczy, które uważałam za ważne – pieniądze, czas, odpoczynek, urlop, zakupy,…- gdy spotykałam osoby wątłe i wycofane, które nie miały nikogo, kto by się za nimi ujął, nikogo, kto by wyszedł naprzeciw ich potrzebom, zaczęłam rozumieć głębię tego, co przyrzekłam Panu.
Wiele razy chciałam się wycofać, wiele razy się zniechęcałam, ale powoli gdy jednak szłam do przodu „moje sprawy wydawały mi się bardzo małe”, a jednocześnie rosła moja radość, gdy zamiast łez widziałam uśmiech na twarzach dzieci, w matkach pogodę ducha zamiast desperacji. To rozweselało moje serce.
Minęły lata i powoli słowa naszych Konstytucji nabrały życia: On, Jedyny Konieczny, Jedyny Pan, Jedyna Miłość!
Zrozumiałam, że to było to, czego doznawał ks. Bosko i dlatego mógł mówić “Da mihi animas, caetera tolle”. W szkole Boga nauczyłam się, że na świecie jedyną rzeczą, którą warto posiadać jest MIŁOŚĆ.
Bóg ukształtował moje kobiece serce na matkę, ciocię, babcię, przyjaciółkę. To jest bardzo ważne, gdyż stając się Ochotniczką, nie zrezygnowałam z tych ról. Dojrzałam do tego i zrozumiałam, że moje serce znajduje pokój tylko wtedy, gdy daję odczuć dzieciom, że są kochane, albo gdy towarzyszę na drodze wewnętrznego i duchowego wzrostu cierpiącym kobietom; kiedy napotykając na spojrzenie przestraszonego dziecka emigranta, które prosi o pomoc, ponieważ nie zna języka, ofiaruję moją dyspozycyjność; kiedy pomagam dzieciom odsuniętym na bok, ponieważ są biedne albo traktowane jako ciężar z powodu kalectwa, dzieciom, które w domu nie mają rodziców, lecz złodziei ich niewinności; kiedy wysłuchuję kobiety, ofiary przemocy swoich mężów, kobiety używane jako przedmioty, bo „to wygoda mieć je w domu”, albo kobiety które same dźwigają ciężar odpowiedzialności za rodzinę. W tych chwilach, gdy ich niemy krzyk chwyta mnie za serce, z całą wolnością, świadoma, że mam możliwość odpowiedzieć na te cierpienia, mówię: „Panie, daj mi ich… a weź wszystko inne, …ponieważ w moim życiu już nie ma sensu posiadanie „rzeczy”, lecz tylko szczęśliwych ludzi!.
Czasem pytam siebie: czym różni się sposób kochania nas, Ochotniczek, od tylu innych? Dlaczego koniecznie musimy otwierać drzwi naszych domów i naszych serc? To proste: na pytanie o sens życia, my dajemy Jezusa, bo tego potrzebuje współczesny człowiek. My, Ochotniczki, zwłaszcza gdy już postępujemy w latach i zdobyłyśmy pewną życiową mądrość, wiemy że możemy i powinnyśmy stać się wodą dla zaspokojenia pragnienia tylu spragnionych sprawiedliwości i nadziei, oazami na pustyni tego świata, „Betanią” w życiu kogoś, kto cierpi lub jest samotny, „Emmaus” na drodze kogoś, kto przebiega drogi historii.
Uti
(Ochotniczka z Włoch, która pracowała na misjach, na Madagaskarze)